Siedzę właśnie w jednej z sieciowych kawiarni w centrum Sewilli. Jest wygodnie, przytulnie, w powietrzu unosi się aromat świeżo zmielonej kawy. Lubię tu przychodzić. Z książką, laptopem, gazetą. Dobrze mi się tu pracuje, dobrze odpoczywa i relaksuje. Jest tylko jedno «ale». Gdybym teraz przysnęła w moim głebokim fotelu, a chwilę później została wyrwana ze snu, to prawdopodobnie w pierwszej chwili nie wiedziałabym czy jestem w Sewilli, Warszawie, czy Londynie. Bo te kawiarnie wyglądają wszędzie tak strasznie podobnie.
To nie jest oczywiście złe, ale ostatnio bardziej mnie ciągnie do lokali, które mają swój specyficzny klimat i w pewien sposób odzwierciedlają charakter danego miasta, czy kraju. Pod tym względem Andaluzja jest prawdziwym rajem.
Wiecie o co chodzi? O te wiszące na ścianach łby byków, z którymi walczył pradziadek właściciela, stare fotografie z jakieś fiesty, stuletnie beczki, w których do dziś przechowywane jest wino i obsługę, która radzi sobie doskonale zarówno z serwowaniem tapas, jak i śpiewaniem flamenco.
Obejrzyjcie poniższy filmik, to są właśnie barowo-andaluzyjskie klimaty, które uwielbiam.
Zaparkuj konia!
Dziś opowiem Wam o jednej takiej knajpie. Znajduje się we wiosce Villanueva del Ariscal, kilkanaście kilometrów na zachód od Sewilli. Wioseczka, a zwłaszcza Tawerna «El Mellizo» słynie z młodego, lekko musującego wina zwanego mosto. Lokal działa od 50 lat i wśród klientów są tacy, którzy przychodzą tu praktycznie codziennie od kilkudziesięciu lat.
Plan na tamte piątkowe popołudnie był prosty i konkretny: mosto, tapas i dobra zabawa.
Ekhm, od czego by tu zacząć? Może od tego, że klienci tej tawerny przyjeżdżają tutaj konno? To podobno całkiem typowy widok, że przy wejściu do knajpy stoją «zaparkowane» konie.
Piach, beczki i orzeszki ziemne
Wchodzimy do środka, a tam…nie ma podłogi! No dobra, jest, ale z ubitego piachu. Bardziej «old schoolowo» być już nie mogło. Kilkadziesiąt lat temu w Andaluzji to był standard. Może nie wygląda to zbyt elegancko, ale trzeba przyznać, że takie rozwiązanie jest całkiem praktyczne. Rozlane wino samo się wchłonie, nie trzeba sprzątać.
Uwagę zwracają też stare plakaty obwieszczające kolejne sezony na korridę, rozlatujące się drewniane krzesła oraz wielkie beczki i zawieszone pomiędzy nimi rurki. Te rurki wyglądają trochę, jak linki na pranie zwisające ponad stołami, podczas gdy w rzeczywistości stanowią system dostarczania wina do beczek, które znajdują się przy barze.
Idziemy złożyć zamówienie. Kelner nalewa z beczki wino, a zaraz potem wciska w dłoń garść orzeszków ziemnych. Nie podaje żadego talerzyka, tutki, nic. Po prostu: masz, bierz i zajadaj się.
A tak wygląda moment serwowania mosto. Przy ladzie barowej znajduje się wielka beczka z kranikiem. Wystarczy go odkręcić i płynie wino, płynie…
Mosto, które serwują w tej tawernie jest własnej roboty. Nasz stolik znajdował się tuż przy drewnianej kadzi, w której miesiąc wcześniej właściciel osobiście deptał winogrona. Równo 30 dni temu ponad 5000 kg winogrom zostało wydeptanych, by lekko sfermentowane płynąć teraz plastikowymi rurkami wprost do naszych szlkanych buteleczek.
Mosto pije się lekko i przyjemnie. Ciężko jest wyczuć ten moment, w którym powinno się przejść na picie wody, albo jakiejś fanty. Ja piątkowe popołudnie wspominałam bólem głowy całą sobotę.
Jeśli będziecie się wybierać na mosto do tawerny «El Mellizo», to nigdy nie przyjeżdżajcie samochodem, bo jest szansa, że utkniecie na wiosce całą noc.
Tak, teraz już lepiej rozumiem, dlaczego miejscowi wolą przyjeżdżać tu konno…
Fajnie, że można jechać konno po alkoholu. Prawdopodobnie pod warunkiem, że koń jest trzeźwy 🙂
Głowy nie dam, że wolno, ale widziałam tutaj wielu nietrzeźwych jeźdźcow (zwłaszcza podczas pielgrzymek) na dodatek eskortowanych dla bezpieczeństwa przed samochodami przez policję. Na szczęście andaluzyjskie konie alkoholu nie lubią, można zawsze liczyć, że dowiozą szczęśliwie do domu 😉
Odpowiedzialny koń zawsze doprowadzi właściciela do celu, choćby ten drugi nie był już w stanie trafić 🙂
Kurcze, racja; mogłam więc lepiej kupić (odpowiedzialnego)konia niż ciągle psujący się samochód 😉
Super miejsce! Aż trudno uwierzyć że jeszcze takie istnieją….
Mi też było ciężko uwierzyć, mimo że podobne (ale jednak nie TAKIE) widziałam już tutaj w Andaluzji nie raz…
Monika, tak teraz sobie myślę. Może zajrzycie i tam w trakcie Waszej wizyty w Sewilli? 🙂
OOO jaaaaa co za miejsce – to jest dopiero klimat i faktycznie «old school»!
Świetna Twoja relacja!
Wina osobiście też bym się napiła (choć bałabym się tego bólu głowy), więc pewnie wzięłabym ze sobą konia haha ;)))
Weź konia, weź 😛 I nie obawiaj się bólu głowy, nawet jeśli będzie, to wino jest jego warte 🙂
coraz mniej chyba takich klimatycznych miejsc na świecie!
Na szczęście, choć zanikają, w Andaluzji nadal jest ich całkiem sporo! 🙂
Tym bardzie w naszym kraju – w Polsce brakuje takich klimatów. Jeszcze gdzie nie gdzie w tatrach ale już w innych rejonach nie trafiłem na coś wyjątkowego. Komercja…
Dwa tygodnie temu spędziłam kilka dni na Podhalu i miałam dokładnie tego typu myśli. A szkoda…
sieciówki omijam, ale takie klimatyczne kawiarnie, winiarnie i restauracje to co innego 😉
Ja raczej też, choć czasem lubię pójść na jakąś bardziej «wymyślną» kawę (przed Świętami z cynamonem, czy goździkami), której w zwykłym lokaliku w Sewilli nie dostanę. Jedyne, co mogę zarzucić takim lokalnym knajpką to mało zróżnicowana oferta, no ale i tak nie ma w sumie co narzekać!
Fajnie, że dzięki Tobie możemy poznać inną Hiszpanię. Bardzo mi się podoba ten zaparkowany koń, nie mogę sobie wyobrazić, żeby w Polsce ktoś do knajpy przyjechał na koniu.
Ja cały czas odkrywam jeszcze Hiszpanię; są takie rzeczy, które nawet mi nie mieszczą się w głowie, choć mieszkam tutaj prawie 7 lat. Zawsze z przyjemnością dzielę i będę się dzielić z Wami moimi odkryciami 🙂
Jestem ciekawa, czy sama kiedyś zacznę przyjeżdżać do knajpy na mosto konno 🙂
Wspaniała wiadomość dla wszystkich wielbicieli Starbucks wybierających się do Sewilli: W każdej lokalnej knajpce kawa jest jeszcze lepsza 😀
…i dwa razy tańsza 🙂
Czasem tylko denerwuję się, jak podają mi kawę w takich «peerelowskich» grubych szklankach, ale tak poza tym, najlepsze kawy są właśnie w lokalnych knajpkach:)
doprawdy fascynujący jest widok ludzi przelewających kawę z jednej «peerelowskiej» szklanki do drugiej 🙂 zawsze im się powylewa i takie tam .. 🙂
Heh, prawda 🙂
Cóż za miejsce! A ile w nim kolorytu tj. zaparkowane samochody przy tawernie, a obok nich…piękny koń czekający na swojego właściciela.
To lubię! Zwłaszcza w tym zglobalizowanym, skomercjalizowanym świecie.
Ja również. W Andaluzji na szczęście nie brakuje takich autentycznych miejsc. Oby przetrwały jak najdłużej!
Byliśmy tam wczoraj super mejscówka, jedzenie a zwłaszcza i winko. Polecam !!!!! warszawscy i ostrołęccy bywalcy