Święty Łukasz musi mieć spore poczucie humoru. Zabawy też musi lubić. W innym wypadku tamtego październikowego popołudnia cisnąłby z nieba w kierunku Sewilli i okolic przynajmniej kilkoma piorunami. Zesłał jedynie trochę deszczu, który i tak nie zepsuł nam świętowania…ku jego czci zresztą. Nam? Tak, nam – pielgrzymom, którzy już od poprzedniego wieczora szykowali bryczki, konie i muły, żeby następnie z samego rana wyruszyć w kilkugodzinną drogę z wioseczki Coria del Río na wielkie, puste klepisko, gdzie można było złożyć Świętemu hołd, zjeść omleta i napić się ginu z tonikiem.
Wiecie już z moich poprzednich wpisów, że Andaluzja czci świętych w dość specyficzny sposób. W tekście «El Rocío i pielgrzymka w rytmie flamenco» napisałam między innymi:
Czczenie świętych i oddawanie się uciechom ciała w tym samym czasie jest tutaj zupełnie normalne. Z andaluzyjskimi pielgrzymkami jest podobnie. Maryjne pieśni płyną z ust, które chwilę wcześniej sączyły whisky lub gin z tonikiem. Żarty i tańce raz po raz przerywane są gardłowymi okrzykami ku czci Matki Boskiej.
Nie inaczej było tym razem. Za powozem ze sztandarem z ręcznie wyszytym wizerunkiem św. Łukasza ciągnęły się bryczki, których pasażerowie popijali drinki, śpiewali, klaskali w dłonie i zajadali się ziemniaczanymi omletami.
Ewangelista musiał na nas patrzeć z góry i trzymać się za głowę. Jego święto, a tu mało kto trzeźwy! Myślę jednak, że doskonale rozumie, że Andaluzja taka już jest i to, co w Polsce może nieco gorszyć, tutaj nie jest oznaką braku szacunku.
1. Ruszamy w drogę! Nasza mulica jest już gotowa. Lodóweczki z jedzeniem i piciem również.
2. Kilku chłopaków z naszej ekipy odbywało pielgrzymkę konno. Do bryczki zbliżali się zazwyczaj tylko wtedy, gdy…chcieli napić się piwa. «W locie» łapali butelki i odjeżdżali.
3. Po drodze mijaliśmy posiadłości, w których dopiero szykowano się do pielgrzymki.
4. Niektórzy jechali na miejsce świętowania w ten sposób. Dopiero na miejscu siodłali konie i harcowali po polach i łąkach kłaniając się św. Łukaszowi za każdym razem, gdy przejeżdżali koło polowej kapliczki ku czci Świętego.
5. Dojeżdżamy! Część osób już biesiaduje. Niektóre dziewczynki przyjechały ubrane w regionalne stroje flamenco. Nikt nie przywiózł żadnego urządzenia do grillowania. Solidne porcje mięsa szykowane były na rozpalonych ogniskach.
6. W centralnym punkcie placu znajdowały się powozy z wizerunkiem św. Łukasza. To takie polowe kaplice ku czci Świętego, które zostały przyciągnięte z wioski przez ustrojone woły.
7. Z każdą minutą robiło się coraz tłoczniej. Plac zaczął przypominać jedną z podparyskich autostrad w godzinie szczytu
8. Pora na obiad! Naszymi stołami są siedzenia bryczki i wiklinowe kosze
9. Po obiedzie św. Łukasz postanowił zesłać nam trochę deszczu. Pielgrzymi pochowali się pod drzewami i parasolami, ale świętowanie trwało nadal. Nikt nie spieszył się do domu.
10. Wracamy! Podobno już za kilka tygodni szykuje się kolejna pielgrzymka. Nie wiem tylko, czy nasza mulica będzie z tego faktu zadowolona…
Widać po zdjęciach, że na tego typu imprezach panuje «swojski» klimat. Sam sposób podróży pielgrzymów też może dziwić. Chociaż mnie już w Andaluzji chyba nic nie zaszokuje 😉
Magda, nigdy nie mów nigdy. Mnie do dziś, po 6 latach jeszcze zaskakują i czasem szokują 🙂 Klimat był baaardzo swojski, a co śmieszne, niektórzy nie wiedzieli z jakiej okazji idą w pielgrzymce 😮
W sumie to racja, nigdy nie wiemy co może nas jeszcze zaskoczyć. Wiem, że w Andaluzji można spodziewać się różnych zdarzeń 😉
Z przyjemnością poczytam na Twoim blogu o tym, co Ciebie tutaj zaskakuje (i zaskakiwać będzie…poczekaj do Semana Santa, hihi)
Mysle, ze u nas w Polsce przydaloby sie troszke luzu i dystansu w niektorych swietach koscielnych… Nie mowie, ze od razu musi byc jak w Andaluzji:) Ale przydaloby sie troszke mniej «cierpienia» i smutku w niektorych swietach:) Fajnie uczestniczyc w takiej pielgrzymce:)
Ja myślę, że w Polsce ogólnie przydałoby się więcej luzu…Czasem aż boję się zaglądać do wiadomości, żeby dowiedzieć się co w kraju. Ech.
Nie byłam nigdy na pielgrzymce, ale na taką wesołą bym poszła 😉 Bardzo mi się podoba andaluzyjski sposób świętowania 🙂
Ja w Polsce też nigdy nie byłam, a tutaj już chyba na dziesięciu 🙂 Chociaż słowo «pielgrzymka» równie dobrze możnaby zastąpić słowem «fiesta», albo «piknik», heh
Czytam juz Twoje wpisy pare dobrych lat , znam to wszystko przeciez tez dobrze o czym piszesz ,bo bralam udzial w tych swietowaniach nie raz i nie dwa ale ciagle jestem pod wrazeniem jak piekne , barwnie , interesujaco i z humorem przekazujesz to wszystko Aniu czytelnikom .
Marta, nawet nie wiesz jak miło mi się zrobiło czytając Twój komentarz 🙂 Staram się, żeby jak najlepiej oddać klimat tego miejsca, tych wydarzeń i cieszę się, że Tobie się podoba!
Aniu, jak zwykle relacja na najwyższym poziomie:). Nic tylko brać przykład.
Pozdrawiam
Ewa
Dziękuję Ci Ewo 🙂
Świetny klimat 🙂 i barwnie opisany – a to wszystko dzięki Tobie 🙂
Dziękuję Ci bardzo 🙂
Niesamowita pielgrzymka, widać ile radości w ludziach, jak kolorowo tam jest, nie to co u nas.
Nie miałam okazji uczestniczyć w żadnej pielgrzymce w Polsce, ale prawda jest taka, że te tutejsze przypominają raczej wielką fiestę niż religijne wydarzenie. Na początku ciężko mi było się przyzwyczaić do tej inności, ale teraz, zwłaszcza gdy za pasem zimowe miejsiące, strasznie się cieszę, że Andaluzja zawsze jest pełna kolorów i nigdy nie brakuje tu optymizmu.
Radość życia, kolory, swojski klimat. Coś wspaniałego.
Jak na Kosie 😉 Marzą mi się wyspy greckie, oj marzą 🙂
Podziwiam Twoja odwage, zes sie na tego konia wdrapala, nie wiem ile ginu z tonikiem musialabym wypic, zeby w ogole podejsc do konia na wyciagniecie kopyta.
Haha, akurat wtedy się nie bałam. Gorzej było, jak podczas pielgrzymki do El Rocio siedziałam na koniu w pozycji amazonki, jako pasażer. Ponieważ na koniu było nas dwóch, co oznaczało mało miejsca, miałam wrażenie, że zaraz się ześlizgnę po zadku zwierzaka (na dodatek ruszał nim na prawo i lewo). To był dopiero strach, żeby nie zlecieć w błocko!
Fajne. Kresowe takie. Me gusta 🙂
Fajnie jest umieć się bawić i świętować. Do tego jeszcze fgdy jest w miarę ciepło.
Ech, ci Andaluzyjczycy to prawdziwi szczęściarze: nie dość, że potrafią się bawić to na dobrą pogodę mogą liczyć niemal cały rok!
Taka pielgrzymka to mi się podoba, dobre jedzonko no i oczywiście zimne piwko;)
Ania, a może kolejnym wpisem opowiesz nam o samych Hiszpanach/Hiszpankach 🙂 Jacy są naprawdę ? Jak ich odbierasz, jak oni tolerują inne nacje UE?
Coś pięknego, ja sama kocham Hiszpanię, cały jej klimat, ta otoczka ich miłość do korzeni. Widać, że ich świętowanie to tak jak w Polsce już niestety rzadkość.