Barceloński targ produktów spożywczych, La Boqueria, to jedna z największych gastronomicznych atrakcji Hiszpanii
Prosiaczki, kiełbaski, kaszanki…
Od domu w Sewilli dzieliło mnie jakieś 700 kilometrów i…kulinarna przepaść. O świeżutkich smażonych rybkach i lekkim pomidorowym chłodniku musiałam tymczasowo zapomnieć.

Wiele restauracji w Segowii serwuje pieczone prosiaczki. Źródło fot Wikipedia.
Smakowita Galicja

Gotowane ośmiornice to specjalność Galicji. Źródło fot. Daquella manera (cc)
Jadąc do Galicji wiedziałam, że największym miejscowym rarytasem są gotowane ośmiornice. Nie przypuszczałam jednak, że w ogóle gdziekolwiek na świecie może istnieć zawód «gotowacza ośmiornic». Po drugie, nie sądziłam, że w tym niewielkim hiszpańskim zakątku odnajdę knajpki specjalizujące się w serwowaniu ośmiornic na setki możliwych sposobów.
– Bum, bum, bum, bum!!! – po tawernie rozchodził się stukot młotka uderzającego o…No właśnie, o co? – pomyślałam zaskoczona. Podniosłam głowę znad talerza i spojrzałam w kierunku czegoś w rodzaju aneksu kuchennego.Niewysoka, puchna pani w białym fartuchu z zawziętością tłukła…pokryte mackami łapy ośmiornicy (w ten sposób zmiękcza się mięso). Chwilę później obtłuczony głowonóg wylądował w gigantycznym garnku. Miałam szczęście zobaczyć «w akcji» pulpeirę – panią zawodowo zajmującą się gotowaniem ośmiornic. To zanikający już niestety w Hiszpanii zawód spotykany praktycznie tylko w Galicji.

Gotowana ośmiornica jest gotowa! Teraz wystarczy pociąć łapy nożyczkami, doprawić i…na stół! Źródło fot. Arnoldo (cc)
Hiszpańska kuchnia w pigułce
W trakcie mojej rocznej podróży dookoła Hiszpanii chyba nigdy nie najadłam się tyle, co tamtego dnia w galicyjskim Lugo. Wszystko, co wychodziło «spod noża» i z garnka ośmiornicowej kucharki było wprost wyborne. «Carpaccio z ośmiornicy», «Smażone macki ośmiornicy», «Zupa z ośmiornic»…byłam w kulinarnym raju!
12 października obchodzone było Narodowe Święto Hiszpanii. Z tej okazji stacja kuchnia+ przygotowała coś specjalnego dla wszystkich miłośników dobrego jedzenia i kraju Cervantesa. Praktycznie przez całe popołudnie i wieczór emitowane były programy poświęcone hiszpańskim przysmakom. Było o najwykwintniejszych szyneczkach, które kosztują grubo powyżej 300€/ kg, wyrabianiu przepysznych serów manchego, gotowaniu gigantycznej paelli na 500 osób i pieczeniu ryb na jednej z plaż Costa del Sol.
Mówi się, że «co kraj, to obyczaj». Ja bym do tego dodała: co hiszpański region, to inna kuchnia. Kastylia i Galicja to sąsiadujące ze sobą regiony, a ich gastronomię różni prawie wszystko. Klimat, tradycje i krajobraz z resztą również, ale to już temat na osobny wpis. Gdybym chciała opisać lokalne przysmaki każdego z regionów, to pisałabym pewnie kolejne pół roku.
Jamie Oliver, mój ulubiony obok Roberta Makłowicza kucharz-podróżnik, rewelacyjnie opowiedział o smakach Andaluzji. W najbliższych tygodniach popróbuję jego przepisy, a o rezultatach opowiem na blogu.W międzyczasie zapraszam do poczytania o hiszpańskiej kuchni, którą znalazłam na stronie kuchni+.
:), pewnie taką minę jak Twoja na wieść o kogucich grzebieniach miałby niejeden po skosztowaniu i usłyszeniu co je u nas: kaszanka, czernina, mnie jednak skojarzyła się Francja, gdzie też zje się wszystko i to ze smakiem 😉
z chęcią dołączę do tych podróży:)
ośmiorniczki uwielbiam i to «okładanie' ich widziałam też w Grecji
a prosiaka w całości jada się na polskich weselach, swoją drogą niezbyt mi zawsze smakował, ale chyba zatem nie jest to aż tak egzotyczne dla Polaków
życie & podróże
gotowanie
@Jo: Przygotowując ten wpis dotarłam do informacji, że we Francji (i bodaj we Włoszech) też jada się kogucie grzebienie. Uff! To raczej niestety nie dla mnie, choć z drugiej strony w Azji jada się jeszcze bardziej egzotyczne zwierzątka;) Tak się właśnie zastanawiam, czy w Hiszpanii słyszeli o czerninie…bo kaszanki to mają, w Burgos podobno są najsmaczniejsze…
@Ola: No tak, w końcu Grecja też «ośmiornicami stoi»:)
Świniaka też kiedyś miałam okazję zjeść na polskim weselu, ale mimo wszystko ich widok w tawernach pod akweduktem w Segowii mocno mnie zaskoczył:)
Smakować i nie pytać…chyba lepiej.
Super pomysł z tą kulinarną podróżą. Jak znajdziesz chwilę to zapraszam Cię na konkurs do mnie
Korzyści z pisania bloga
http://fotograsia.blogspot.com/2012/10/korzysci-z-pisania-bloga.html
Aniu w Andaluzji na Swieta Bozego Narodzenia czesto goszcza na stolach tez pieczone prosiaczki .Ja jednak podobnie jak Ty podziekuje za ich sprobowanie i za grzebienie tez sie chyba bym nie wziela .
@Mażena: oj chyba tak. Pamiętam, że zjadłam kiedyś na rodzinnej uroczystości pieczonego królika, był rewelacyjny, ale zjadłam go tylko dlatego, że wmówiono mi, że to kurczak, czy coś innego «normalnego». Gdybym wiedziała przed obiadem pewnie bym się nie skusiła…
@Fotograsia: dziękuję bardzo, zajrzę na pewno!
@marta: a widzisz, ja myślałam, że raczej tylko mariscos się jada:)Takie duże pieczone prosiaki to nie raz widziałam, ale te malutkie, kilkutygodniowe jakoś bardziej zaskakują…choć pewnie smaczne muszą być:)
Ania 🙂 znów cudnie pokazana Hiszpania:) smakowicie ale te grzebienie kogucie tez bym nie tknęła:)
«kulinarne podróże dookoła Hiszpanii…» – już nie mogę się doczekać kolejnych wpisów! 🙂
@Duende: dziękuję! Mam nadzieję, że to dopiero początek smakowitej hiszpańskiej przygody na moim blogu:)
@Marta: Nie jestem co prawda taką specjalistką od smaków, jak Ty, ale spróbuję zrobić coś fajnego:)
Powiem Wam, że pierwsze zdjęcie z targu warzywnego wzbudza we mnie pozytywne emocje – przypomina mi wizytę w Hiszpanii swego czasu, gdzie w związku z tabunami Polaków zwiedzających ten region, sprzedawcy zachwalali swój towar mniej więcej w taki sposób: «Good price! Super price! Bardzo dobra cena!» z takim fantastycznym akcentem 🙂 . Natomiast to zdjęcie biednego prosiaczka «ukrzyżowanego» na tej tacy z sałatą, to – delikatnie rzecz ujmując – nie wzbudza mojego apetytu 🙂 .
Cochinillo jest przepyszny! Bylam w Segovii dwa razy i za kazdym razem jadlam. W restauracji, ktora polubilismy, nie daja Ci calego swiniaka na polmisku, wiec nie wyglada to tak ordynarnie 😉
A na mysl o kogucich grzebieniach robi mi sie niedobrze… Na mysl o osmiornicy rowniez 😉 Ale fakt, w Galicji maja pyszne jedzenie!
Na początku przeczytałam «cappuccino z ośmiornicy», a nie «carpaccio z ośmiornicy» i trochę się zdziwiłam… Na szczęście dostrzegłam, że źle przeczytałam, bo w mojej głowie już się rodziły jakieś dziwne, nierealne wizje 😀
«Klimat, tradycje i krajobraz z resztą również, ale to już temat na osobny wpis.» – czekam z niecierpliwością, mam nadzieję, że to zdanie nie odejdzie w zapomnienie 🙂
I bardzo podoba mi się zapowiedź zmian, pozdrawiam! 🙂
@Wizandia: Ja mam dokładnie takie same odczucia jak Ty, dlatego prosiaczek nie trafił na zdjęcie główne:) Jestem przekonana, że w smaku musi być wyśmienity, ale oczy jednak odradziły mi spróbowania:)
@marcjanna: Ooo, szkoda, że ja nie trafiłam do tego lokalu! Znajomi z Madrytu zapraszają mnie na spotkanie w Segowii, więc…kto wie? może jeszcze wszystko przede mną?:)
Co do ośmiornic…KOCHAM i zgadzam się, że Galicja to kulinarna potęga:)))
@Kasia: ciekawe, jak by smakowało capuccino z ośmiornicy:) Ostatnio miałam okazję spróbować capuccino z borowików, no ale to jest już zdecydowanie mniej egzotyczne danie i przede wszystkim nazwa:)
Nie pozostaje mi więc nic innego jak do śledzenia dalszych wpisów, mam nadzieję, że zmiany się spodobają:)
Witaj Aniu,
jestem po raz pierwszy na Twoim blogu i przepraszam, ale mam jedno pytanie: jaką miałaś konkretnie pogodę w Galicji? Ja chcę się tam wybrać w przyszłym roku w pierwszej połowie października na 12 dni i trochę się boję. Chcę dużo zwiedzić, będę jeździć samochodem (najpierw przejazd z Madrytu do Boiro, potem powrót). Mam prawie zabukowany niedrogi fajny domek. I trochę się boję tych deszczy, mgieł i mżawek. Czy możesz mi coś na ten temat doradzić, bo mam z tym spory problem?
Hania B.
Choć przyznam, że gotowane ośmiornice nie wyglądają jakoś specjalnie apetycznie to raz odważyłem się skosztować i muszę przyznać, że smakują… wyjątkowo, ale naprawdę dobrze:D Polecam spróbować przynajmniej raz w życiu:p
Super! Piękne to targowisko na pierwszym zdjęciu 🙂
Hehehe faktycznie czasami lepiej jest nie wiedziec co sie je 🙂 mam dokladnie takie same odczucia we Francji. pozdrawiam serdecznie z Sarajewa
Zdecydowanie tak:) Jestem ciekawa, czy trafiłaś na coś dziwnego w kuchni Bośni i Hercegowiny!:)
ja na pewno nie zjadlabym grzebieni koguta, na sama mysl mi slabo 😉
No cóż, widokiem nie zachęca 🙂 Nie mówiąc o dość naturalnej blokadzie psychicznej 🙂