Macie jakiś specjalny sposób «witania się» z miejscami, które lubicie? Jakiś osobisty rytuał, który powtarzacie za każdym razem, gdy przyjeżdżacie do danego miasta, czy kraju? Niedawno zdałam sobie sprawę, że na mojej podróżniczej mapie Europy specjalne pod tym względem miejsce zajmują Madryt, Zakopane, Mediolan i Sewilla. Powroty do wymienionych miejsc «celebruję» na przeróżne sposoby.
Bryndzowe naleśniki, cappuccino i zaduma
Zacznijmy od Zakopanego. Moje kubki smakowe zaczynają dopominać się naleśników bryndzowych serwowanych na Kalatówkach nawet kilkaset kilometrów przed dojazdem do stolicy Tatr.
Uwielbiam chyba wszystkie dania, które serwują na Kalatówkach, ale każdy powrót do Zakopanego świętuję symbolicznie solidną porcją naleśników bryndzowych i ciepłą szarlotką. Potem obowiązkowo spacer po łące w pobliżu hotelu. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.
Mediolan. W pobliżu katedry znajduje się moja ulubiona kawiarnia do której zaglądam zawsze zaraz po przylocie. Pędzę do niej jeszcze z tobołkami, bo szkoda mi czasu, by podejść najpierw do hotelu, tylko po to, żeby zostawić plecak.
Od lat nic się tam nie zmieniło, nawet barman. A ja, niezależnie od pory dnia, zamawiam zawsze kawę cappuccino (tak wiem, prawdziwy Włoch raczej by nie wypił takiej kawy po południu, no ale cóż…). Biorę do ręki lokalną gazetę i choć zazwyczaj niewiele rozumiem, od razu czuję się bardziej «włosko». Od razu czuję też, że znów jestem w moim kochanym Mediolanie.
A co z Sewillą? Gdy wracam do mojego hiszpańskiego domu zaglądam najpierw na stare miasto i «witam się» z Giraldą. Siadam na jednej z ławeczek, zadzieram głowę do góry i po prostu gapię się na nią. Więcej do szczęścia mi wtedy nie potrzeba.
Madryt i smażone kalmary
No, ale miało być przecież o Madrycie! Przy stacji kolejowej Atocha znajduje się lokal o nazwie «El Brillante». Ogromne pomieszczenia oświetlone są tak mocno, że można się tam trochę poczuć jak na sali operacyjnej.
Za barem rzucają się w oczy ogromne tablice reklamujące specjalności zakładu. Nie wiem dlaczego, ale kojarzą mi się z polskimi punktami gastronomicznymi ulokowanymi w przyczepach samochodowych. Różnica jest taka, że zamiast hot dogów i zapiekanek, w El Brillante serwują przede wszystkim kanapki z kalmarami.
Jak przystało na typowy hiszpański bar, na podłodze walają się zużyte serwetki i skorupki wszelkiego typu. Co tu dużo mówić, za apetycznie i przytulnie to tam nie jest.
Mimo wszystko, pobyt w Madrycie zazwyczaj zaczynam właśnie w «El Brillante». Nim wejdę w Gran Vía, pospaceruję Plaza Mayor i Puerta del Sol, czuję, że muszę najpierw zanużyc zęby w kruchej bułce wypełnionej usmażonymi złociście krążkami kalmarów.
W międzyczasie przyglądam się stałym bywalcom okupującym ladę barową, wsłuchując się niechcący (Hiszpanie mówią przecież tak głośno, że cieżko nie być świadkiem prowadzonych w pobliżu rozmów) w konwersacje o pogodzie, przyszłości Realu Madryt i rządu.
Nie myślcie tylko, że mój pomysł na jedzenie kanapek z kalmarami w Madrycie to jakaś ekstrawagancja. Madryt leży z dala od wybrzeża – zgadza się. Z pozoru to trochę więc tak, jakbym witała się z Sopotem zamawiając oscypki.
Na szczęście nie jest ze mną aż tak źle. Nie jest to tylko takia moja kulinarna zachcianka. Bodaj już od lat 40. XX w. kanapki z kalmarami należą do specjalności stołecznej kuchni. Serwują je bary i tawerny niemal na każdym kroku.
Jeden kęs, drugi, trzeci. Tak, teraz mogę powiedzieć: ¡Buenos días, Madrid!
A jak tam u Was z «witaniem się» z ulubionymi miastami, czy krajami? Co robicie i gdzie? Szukam inspiracji!
Oczywiście w Toruniu koniecznie pierniczki. Bez tego to nie jest Toruń. W Karwi, nad morzem, wcale nie rybka, a jagodzianki, by osłodzić plażowanie. W Gdańsku, jeśli jadę w celach rekreacyjnych, zawsze odwiedzam starówkę. I na tym by się skończyło. Nigdy jakoś specjalnie nie witałam się z miejscami, do których przybywam. Ale może warto w końcu zacząć 🙂
Pozdrawiam
No pięknie, teraz będą mi te jagodzianki przez cały dzień po głowie chodzić 🙂 Zachciało mi się właśnie w ten sposób przywitać nasze polskie morze!!! Dorzucam do listy, taki smak dzieciństwa:)
Witam.Mam pytanie czysto organizacyjno – podroznicze.Czy bilet kolejowy pomiedzy Madrytem a Sewilla nalezy kupic odpowiednio wczesniej czy tez spokojnie mozna udac sie do kasy w dniu wyjazdu.Dziekuje z gory za odpowiedz
Podejrzewam, że chodzi o AVE? Ja bym raczej zarezerwowała wcześniej, choć zależy też o jakim okresie i jakiej godzinie mówimy. Poza okresem wakacyjnym pociągi te bywają «oblężone» przez osoby, które muszą przemieszczać się między Sewillą i Madrytem w związku z pracą. Poranne i wieczorne pociągi w ciągu tygodnia dość często są pełne.
W Polsce zawsze racze sie tym wszystkim co ziemia urodzila:) Salaty z ogrodka, maliny, marchewki, orzechy laskowe, swojskie wyroby etc..etc… 🙂 Wlochy powitalam przepyszna pizza, Hiszpanie – paella, Wegry – gulaszem , w Stanach zawsze objadam sie swiezymi paczkami Krispy Kreme… a w Manchesterze…? Nic mnie nie urzeklo:) Sama gotuje 🙂
O właśnie mi przypomniałaś….wiosną uwielbiam uczcić powrót do Polski zajadając się truskawkami! Tu w Hiszpanii nie są takie smaczne!
Te kalmary wyglądają bardzo zachęcająco, naprawdę! Co do mnie, to w Hiszpanii, faktycznie, również paella, generalnie w krajach morza śrdziemnego – owoce morza, oliwki, świeże ryby, na Bałkanach sałatka serbska, a z górami najbardziej lubię witać się nie jedzeniem, ale po prostu – szaleństwem na nartach 🙂
Ja niestety na nartach nie umiem jeździć, za to objadanie się jest moją mocną stroną 🙂 A kalmary faktycznie były całkiem smaczne i kuruchutkie. Niestety często w andaluzyjskich knajpach zdarza się, że podawana są niezbyt świeże i wtedy robią się gumowate. W El Brillante są jednak zawsze idealne:)
Hej Aniu 🙂
Ja witam moje rodzinne miasto hasłem, które jest oficjalnym hasłem Gdyni » Uśmiechnij się, jesteś w Gdyni» 😉
Włochy witam podobnie, jak Ty, kawą. W Hiszpanii zawsze jam gambas al ajillo lub pil pil i koniecznie vino del pais. W Madrycie byłam dwukrotnie i zawsze było świetnie. Czekam, aż moja przyjaciółka z Marbelli przeprowadzi się do Madrytu bym mogła ją często tam odwiedzać. Madryt ma swój klimat, choć muszę przyznać, że chyba nie ma miejsca w Hiszpanii, które nie ma swojego klimaciku… chyba, że znasz takie 😉
Hej Aniu, miło że jesteś! Ile to już czasu, jak ze sobą «nie rozmawiałyśmy»!!!
Będę pamiętać o szerokim uśmiechu jak tylko przyjadę kiedyś ponownie do Gdyni! Co do hiszpańskich miejscowości bez klimatu, hmm, często się narzeka na Hueskę, albo Cartegenę, ale mi się tam akurat nawet podobało…Jeszcze nie trafiłam do miejsca, które jakoś by mnie odpychało:) Szczęściarze z tych Hiszpanów! Pozdrawiam Cię ciepło i pamiętaj, jak już będziesz w Madrycie, to wsiądź też w pociąg do Sewilli. Kawa pod Giraldą czeka:)
Jak zmienić tę nieciekawą buźkę w avatarze?
Aniu, wystarczy zarejestrować się tutaj: http://pl.gravatar.com/ i potem pisać komentarze wybierając opcję wordpress 🙂
Narobilas jak zawsze smaka na te pysznosci .Ania czytajac te Twoje wpisy , zaraz ma sie ochote na zjedzenie jakiegos rarytasu .Masz racje ,ze Madryt jest wlasnie znany z bocadillo con calamares , ktore wcale tam nie sa takie dobre jak u nas w Andaluzji .Ale kazdy region ma swoje jakies typowe danie i tak powinno byc .W Polsce to dla mnie obowiazkowo zjedzenie sledzika i pozniej wszystko po kolei jak leci a czego tu nie ma .W Sevillii rzucam sie zaraz na rybki smazone jak tylko wracam z urlopu i powiem ze raczej ryby nie sa moim ulubionym daniem ,ale sa tak tu dobre ze az tesknie za ich smakiem .
No ja nie wiem w ogóle jak to się stało, że jak byłyśmy razem w Madrycie nie zjadłyśmy bocadillo de calamares. No ale wermut był. Dużo wermutu 🙂
Jako, że zazwyczaj jeżdżę na wyjazdy zorganizowane, więc posiłki już są w programie to zawsze staram się odwiedzić jakiś market spożywczy i przywożę różności. Później marzę o powrocie w dane miejsce aby to coś znów kupić.
Poruszyłaś teraz bardzo ciekawy temat…nie tyle powitań, co przywoływania wspomnień z podróży:) Będę też musiała o tym kiedyś napisać!!! Ja podobnie jak Ty przywołuję wspomnienia zazwyczaj lokalnymi przysmakami!
Annuszka, a następny post o metrze w Madrycie 😉 Pozdrowienia znad bydgoskich malin
Monniuszka, mam mało fotek z metra w Madrycie, ale będę o tym pamiętać jak następnym razem pojadę do stolicy:) Wszystko dla Ciebie 😀
Ja zawsze jak jestem nad Bałtykiem «witam się z morzem». Jeśli jest lato – oczywiście biegnę do wody, nawet jeśli udaje mi się tam dotrzeć w środku nocy. W pozostałe pory roku po prostu mocze nogi ;))
Fajnie 🙂 i to jest właśnie przywitanie: nawet w nocy! 🙂
Pobyt we Włoszech oczywiście rozpoczynam od kawy, zaś w Skandynawii na powitaie kupuję cynamonową bułeczkę albo kanapkę z krewetkami i łososiem (moją ulubioną) 🙂
Pozdrawiam.
Głupio się przyznać, ale cynamonowymi bułeczkami to ja witam zawsze…Ikeę 🙂 To póki co mój jedyny skrawek Skandynawii, który regularnie odwiedzam…Lubię piec je w domu, cynamon to w ogóle moja ulubiona przyprawa, czuję więc że w Szwecji byłabym bardzo szczęśliwym człowiekiem, heh 🙂
Z Wieżą Giralda wiąże się wiele miłych wspomnień i fajnie jest móc ją znowu zobaczyć, chociaż tylko na zdjęciu;-)
Dziękuję za wizytę i zapraszam częściej do wirtualnych wspomnień z Andaluzji 🙂 Pozdrawiam!
Ja mam wiele takich sentymentalnych miejsc z którymi się witam na swój sposób. Nad morzem obowiązkowo spacer plażą ważniejszy od wszystkiego innego. W górach zdobycie najwyższego szczytu i chwila na przemyślenia. W miastach, które dla mnie dużo znaczą odwiedzam miejsca, które zapisały się w pamięci w jakiś szczególny sposób itp. 🙂
Fajnie, czyli jest już nas całkiem sporo z takimi sentymentalnymi zachowaniami 🙂
Zapraszamy do Sejn.
Jest tam Muzeum regionalne w Sejnach,( http://www.muzeum.sejny.pl/ ) którego celem jest ochrona zabytków i krajobrazu kulturowego Sejneńszczyzny oraz upowszechnianie wiedzy o regionie. Muzeum posiada sale tematyczne, organizuje wystawy stałe i czasowe. Ponadto IV wieczny Klasztor Podominikański i wiele innych atrakcji. Miejsce warte zwiedzenia.
Dziękuję, może kiedyś będzie okazja 🙂
Ja oddycham Londynem, zmieniajac Hiszpanie na Londyn, nie spodziewalm sie, ze kiedykolwiek bede czula sie tutaj u siebie, a jednak.
Ja kiedyś w ogóle nie myślałam o emigracji…Potem, będąc już w Hiszpanii mówiłam, że nigdzie indziej już nie mogłabym mieszkać…A teraz myślę, że wszystko jest kwestią odpowedniego nastawienia….i Ty jesteś tego najlepszym przykładem 🙂 Sewilla pozdrawia Londyn 🙂
Poproszę nazwę kafejki w Mediolanie 🙂
Gran Caffe’ Cimmino przy via Larga!!! 🙂
Nie napisałaś czy w metrze w madrycie można zobaczyć jakieś tablice po zamach sprzed lat
Nie napisałam, ponieważ wpis jest poświęcony kanapkom z kałmarami…Chciałabym napisać kiedyś o metrze w Madrycie i wówczas taka informacja pojawi się na pewno!
Ten bar, to ważne miejsce na trasie Prado – Reina Sofia – Thyssen! Kupowaliśmy z żoną kanapki, też na wynos! Potem piknik w parku po drugiej stronie ulicy, madryckie wróble miały sporo uciechy! Pozdrawiam serdecznie!
p.s. Pierniki w Toruniu smakują najlepiej;)
p.s. W tym roku Sewilla!!!